niedziela, 31 stycznia 2016

Kartka trzecia

   


     Ciche pomrukiwanie dzwonka telefonu obudziło zatraconą w snach Ludmiłę. Zaspana westchnęła cicho i powoli zaczęła poszukiwania swojej komórki leżącej na białej szafce nocnej.
      Jej pokój wydawał się być zimny, wyssany z jakiejkolwiek miłości. Biała szafa stojąca w kącie pokoiku swoim wyglądem nadawała całemu pomieszczeniu minimalistycznego uroku. Małe kolorowe maki namalowane na drzwiczkach szafy przez Ludmiłę, dodawały życia i charakteru pokoju blondynki. Zawsze panował tam półmrok. Nie lubiła światła. Jedynie świąteczne lampki powieszone na ramie łóżka stwarzały idealną atmosferę do malowania. Ściany ozdabiały porozwieszane na kolorowych sznurkach zdjęcia z całego życia Ludmiły. Często je ściągała, brała do ręki i myślami przenosiła się do czasu, kiedy było zrobione zdjęcie. Była wtedy bardzo szczęśliwa, bo mogła zapomnieć o przytłumiającym ją świecie. Tym szarym, złym świecie.
    Zeszła powoli po mile skrzypiących schodach. Jej oczy nagle zatrzymały się na pewnym obrazku, powieszonym na szarej ścianie. Była tam jej cała rodzina. Uśmiechnięta, szczęśliwa. I był on. Trzymał Ludmiłę w pasie jednocześnie składając cichy pocałunek na jej policzku. Mimowolnie się uśmiechnęła. Przejechała swoją aksamitną ręką po ramce i uśmiechnięta zeszła do kuchni.

~*~

     Wsiadł do zamówionej taksówki. Spoglądając za szybę samochodu, zauważył, że do mieszkania, które dzieli wraz z Diego, puka nieznajoma dziewczyna. Szatynka odwraca się, rozgląda się wokół i powoli otwiera drzwi, w których stał już Hernandez.
Kolejna "koleżanka do zabawy".
     Jadąc do miejsca jego pracy spoglądał nerwowo na zegarek. Jego myśli zakrzątała pewna urocza blondynka o wdzięcznym imieniu Ludmiła. Rozmyślał o niej od czasu jej pierwszej wizyty. Fascynowała go jej niechęć do świata, mimo tak młodego wieku. Wiedział, że przeszła wiele, wiedział, że trudno będzie mu oswoić blondynkę z otaczającym ją światem, ale chce to zrobić. Bo jest dla niego ważna.
     - Jesteśmy na miejscu. - miły starszy pan uśmiechnął się w stronę Leona dając mu znak, by zapłacił za przejechaną drogę.
     - Dziękuję, do zobaczenia. - wyszedł z samochodu.
     Zimowy wiatr wdarł się pod jego płaszcz i zmierzwił mu włosy. Zaczął padać śnieg, a szatyn od razu stracił widoczność. Nic nie widząc przedarł się przez sznur ludzi krzątających się wokół poradni. Zdyszany wpadł do pomieszczenia spoglądając niewinnie na zegarek. 10:30 = wyczekiwane spotkanie z pewną uroczą blondynką.
     
~*~

     - Widzę, że od czasu twojej ostatniej wizyty coraz bardziej promieniejesz. - uśmiechnął się lekko spoglądając pożądanym wzrokiem na blondynkę. Czuła się nieco niezręcznie. Nerwowo pocierała zimne ręce o swoje blade nogi, jej serce biło jak oszalałe. Język plątał jej się, czuła się skrępowana. Była zdumiona, jak jego wzrok działa na jej zachowanie. Wzięła głęboki oddech spojrzawszy w stronę Leona.
     - Tak, staram się bardziej cieszyć z życia. Jednak psychologowie potrafią pomóc.
     - Wątpiłaś w moją supermoc?
     - Oczywiście.
     - Jesteś strasznie ciekawą osobą.
     - Prędki jesteś.
Nagle uderzyła w nią pewność siebie. Nie obawiała się pożądanych spojrzeń psychologa. Bez problemu spoglądała mu w oczy, co podobało się Leonowi.

~*~

Strasznie Was przepraszam, za taką dłuuuuuuuugą przerwę i za ZNOWU króciuteńki rozdzialik. Mój mózg przez okres świąt i moich urodzin zdążył umrzeć już kilkanaście razy. Postaram się dodawać częściej rozdziały, bo moja leomilaaaaaaaaa, stęskniłam się. ♡ 
Do następnego, A. ♡

poniedziałek, 26 października 2015

Kartka druga


     Weszła do gabinetu. W oczy od razu rzucił jej się obraz wiszący nad ogromną kanapą. Był biały, z małymi pociągnięciami pasteli gdzieniegdzie rozproszonymi. Całość prezentowała się znakomicie.
     Gabinet cechował się charakterystycznym zapachem cynamonu. Pośrodku ogromnego pokoju znajdował się kremowy stolik, na którym to porozrzucane były kolorowe gazety. Kremowy kolor ścian, kremowe meble. Ekstrawagancja.
      Ludmiła powoli usiadła na drewnianym krześle, przeczesując włosy palcami. Myślała, jak to jest. Jak to jest mówić obcemu człowiekowi o swoich problemach, o strachu, że nadejdzie ten dzień, że każde wspomnienie wróci raniąc jej już popękane serce. Rzuciła okiem na papiery ułożone idealnie na biurku. Na jednym z nich zostało napisane Leon Verdas - psycholog. Przynajmniej dowiedziała się, jak nowa znacząca w jej życiu osoba ma na imię. O wilku mowa.
      Usłyszała głośne skrzypnięcie brązowych drzwi. Odwróciła głowę w stronę odgłosu. W drzwiach stanął wysoki chłopak, zapewne jej przyszły terapeuta. Doszedłszy do biurka, uśmiechnął się do blondynki, całując jej rękę. Chory gentelman. Jego koszula była cholernie kusząca, idealnie wyprasowana, pachnąca najlepszymi perfumami. Mimo wszystko, Ludmiła zachowała spokój, spojrzała na siadającego naprzeciw niej bruneta i czekała.
     - Leon Verdas, twój nowy problem.
     - Ludmiła Ferro, twój kolejny problem.


~*~
     Za oknem szaleje śnieżyca, płatki śniegu z niewyobrażalną siłą uderzają o okna pewnego gabinetu psychologicznego. Ludmiła spojrzała na malutki zegarek na swojej ręce. 16:30. Jeszcze chwila. 
        Leon, na pozór świetny terapeuta, z trudem słucha słów wypowiadanych przez blondynkę. Dziwi go, jak można tak szczelnie otulić się tajemnicą i skrywać wszystkie troski. Ta dziewczyna miała w sobie coś magicznego, coś co przyciągało go do niej.
      - Jak poczuła się pani, po wieści o stracie ukochanego? -  "ukochanego" Jak dawno o nikim tak nie myślała. 
      - Poczułam się oszukana. Obiecywał mi, że nasza miłość będzie wieczna, taka, która przetrwa każdy mocniejszy powiew wiatru. A on tak nagle odszedł, bez żadnego pożegnania... I chyba właśnie dlatego popadłam w depresję - bo się ze mną nie pożegnał. - pojedyncza łza spłynęła jej po policzku, wywołując kaskadę kolejnych. Chciała dać upust swoim wszystkim targającym wewnątrz uczuciom. Znowu zamknęła się w sobie, znowu nie chce sobie pomóc. Verdas, widząc kolejne łzy dziewczyny bez zastanowienia ją przytulił. Nie powinien, nie tak szybko. 
      Poczuła nieznane odtąd ciepło wewnątrz. Przestała płakać, odważyła spojrzeć się w Jego oczy. Wyglądali jak kochająca się para nastolatków. Ona - zagubiona w swoim Wszechświecie, siedząc na jego kolanach, szukała drogi ucieczki do szczęścia. On - chcący pomóc odnaleźć jej ścieżkę, którą ma podążać, przytula ją do swego serca, by przy słuchaniu jego bicia, zasnęła niczym przy śpiewanej kołysance. Ale tak nie było. Tak naprawdę oboje są obcymi sobie ludźmi, oboje tak samo przytłoczeni szarzyzną marnych ludzi.
       - Dziękuję, czy mógłby mnie pan już puścić?
       - Mów mi Leon. 
       - Ludmiła. - chciała się uśmiechnąć, co nie uszło uwadze szatyna. Uśmiechnął się promiennie. Ujął jej dłoń i ponownie musnął ją swoimi wargami. 

                                                                       ~*~
       Wrócił do swego małego drewnianego domku. Znów sam. Znów sam będzie jadł obiad. Znów sam przeżyje kolejny dzień. Powrócił do swojego szarego życia, bez nici szczęścia, zadowolenia. Czuł się jak mały ptaszek uwięziony w klatce marnego losu. Niby był szczęśliwy. Miał przecież pracę, którą kochał, miał pieniądze. Czemu jest nieszczęśliwy? Nigdy nie zaznał prawdziwej i szczerej miłości, którą trzymałby w swoich ramiach aby czuła się przy nim bezpieczna.
      Usiadł zrezygnowany na bujanym fotelu przy kominku z kubkiem kawy w ręku. Ogniki wesoło skakały w głębinach kamiennego kominka. Leon z zadowoleniem im się przyglądał. Przypominały mu oczy swojej ostatniej pacjentki Ludmiły Ferro. Na samą myśl o blondynce, mimowolnie się uśmiechnął. Przymknął oczy i napawał się ciszą, którą tak bardzo kochał. Po chwili usłyszał jak ktoś, przekręca klucz w zamku. Rzucił przelotne spojrzenie w kierunku drzwi i powrócił do przerwanej wcześniej czynności. 
      - Znów sam? - usłyszał po minucie. Stanął przed nim wysoki dwudziestoczterolatek, jego kuzyn a zarazem współlokator.
      - Witaj Diego.
      - No cześć, cześć. Stary, nie mogę pojąć, czemu Ty jeszcze nie znalazłeś sobie jakiejś laski do zabawy. Serce mi się kraje, kiedy widzę, jak sam tutaj siedzisz. Mogę ci nawet kilka panienek polecić, czekaj... - hiszpan wyciągnął telefon uśmiechając się uwodzicielsko, na co Verdas przewrócił oczami.
      - Po pierwsze i najważniejsze: nie szukam laski na jeden wieczór, tylko szczerej miłości. A po drugie: chyba znalazłem kogoś, kto może okazać się moją nową miłością...

                                                                          ~*~
      Przysiadła z gitarą w ręku na parapecie obłożonym ciepłymi kocami i poduszkami. Opatuliła się szczelnie kocem utkanym z tajemnicy i spojrzała przez ogromne okno na gwiazdy. Sklepienie niebieskie tej nocy, było wyjątkowo bezchmurne, przez co bez przeszkód można było ujrzeć migoczące gwiazdy. Wzięła do ręki gitarę i zaczęła grać, i śpiewać swą ulubioną piosenkę.
" You're here there's nothing I fear, and I know that my heart will go on. We'll stay forever this way. You are safe in my heart and my heart will go on and on"
      Uśmiechnęła się mimowolnie a po policzku spłynęła jej łza. Pierwszy raz łza szczęścia.
                                                                           ~*~

Kochani, chciałabym Was serdecznie przeprosić za to, że rozdział nie pojawiał się tak długo. Mam nadzieję, że nie będziecie źli. Obiecuję, że w następny rozdział będzie szybciej, będzie dłuższy i bardziej treściwy.
Jak pewnie nikt z Was nie przypuszczał - w ubiegły wtorek minęła pierwsza rocznica bloga. Czy jestem dumna? No tak średnio bym powiedziała. 
Jedna osoba, wymyśliła, żebym z tej okazji zorganizowała konkurs na OneShota. Osobiście jestem do tego pomysłu sceptycznie nastawiona, ale boję się tej osoby, więc pytam. Byłoby mi miło, gdybyście w komentarzu napisali, czy chcielibyście coś takiego.
Dziękuję za ten okrągły roczek. ♡
A.

piątek, 18 września 2015

Kartka pierwsza




    Odleciała. Wiruje w krainie swej wyobraźni niczym słowik. Wyłapuje chmury, każde podmuchy wiatru. Ułożyła przed sobą na dębowych deskach podłogowych dużą kartkę.
    Zaczyna szkicować. Pomarańczowy ołówek lekko naciska na płótno zostawiając charakterystyczne smugi. Jej oczy skupione są na powstających powoli diamentowych oczach. Podmuch mroźnego powietrza zza okna wdarł się do szykownej pracowni mierzwiąc jej blond loki.
    Jak dobrze byłoby być wesołym. Zarażać wszystkich dookoła szczęściem.
    Ludmiła po śmierci jej lubego sama poczuła się martwa. Jej serce obumarło, nie zgadza się już wypuszczać pięknych pąków. Przestała się szykownie ubierać. Przejeżdżając obok cmentarza napada ją atak niepohamowanego płaczu. Bo to ona powinna się tam znaleźć. To Federico teraz powinien za nią płakać. Nie ona.
    Powoli powstają pełne malinowe usta. Ich intensywny kolor przypomniał blondynce spacer wśród soczystych maków z Federico.
   I znów płacz.
Mamo,  jestem normalna.
    - Kochanie, już jedenasta!
    Słyszy charakterystyczne skrzypnięcia podłogi. Ktoś idzie.
    Powoli wstaje z podłogi, naciągając aksamitną bluzę na dłonie. Bosymi nogami przemierza miękki dywan, który prowadzi w stronę dębowych drzwi. Mroźny wiatr delikatnie stuka o zamarzniętą szybę.
    Ludmiła otwiera powoli drzwi. Boi się, że zobaczy tam wyimaginowego Federico, że znów zacznie wspominać ich każdą chwilę.
    Spogląda w dół. Widzi Lorisa - jej pięcioletniego braciszka. Z jego górnej wargi powolnym strużkiem leci krew. Lewe oczko podbite. Dziewczyna szybko pada na kolana biorąc w objęcia chłopczyka.
    - Co ci się stało? - pyta ściszonym głosem.
    - Damien mnie pobił, bo lepiłem bałwana z Doris. - wyznaje cicho chłopczyk roniąc przy tym kilka łez.
    - Nie martw się. Zaraz sami ulepimy ogromnego bałwana, co ty na to? - Loris uśmiecha się i całuje Ludmiłę w policzek -  a teraz zmykaj do mamy.
     Chłopiec wybiegł z poddasza uśmiechnięty od ucha do ucha.
     Dzieci.
     Ludmiła podchodzi do lustra wiszącego na dębowej ścianie naprzeciw sztalug. Bezszelestnie siada na czerwonym stoliku. Skostniałymi dłońmi sięga po szczotkę do włosów i powoli rozczesuje długie blond loki. Kiedy spojrzała w lustro - załamała się. Jej oczy, niegdyś niebieskie, pełne blasku i tajemnicy, stały się szare, bez życia. Blada twarz aż odpychała. Czuć było od niej zimno i niepokój.
     Ale postanowiła się nie upiększać. Być naturalną. Spojrzała jeszcze tylko na wiszące na złotej ramie lustra biało-czarne zdjęcie. Na fotografii była ona i Federico.
     Byli tacy szczęśliwi.
     Byli tacy uśmiechnięci.
     Byli tacy zakochani.
     Ale jego już nie ma. I nie będzie.
     Nie będę spadać.
Opuszkami palców przejechała po gładkiej fotografii. Wzięła ją w swe ręce przyduszając do serca.
     Zawsze tam będziesz. 
                                                                         ~*~
Śmieszny trochę ten rozdział, który nic nie wniósł do dalszej fabuły.
Wstyd mi za niego, ale chciałam, abyście mieli co przeczytać.
Jestem okropnie zła, że rozdział pojawia się dopiero teraz, ale mam nadzieję, że Wasze piękne serduszka mi to wybaczą.
Obiecuję - kolejny rozdział postaram się dodać niedługo.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem. Były takie śliczne, aż się popłakałam. Dziękuję. ♡



wtorek, 28 lipca 2015

Prolog



No dalej, mizerna miłości, przetrwaj chociaż rok.
Rozsyp trochę soli, nigdy tu nie byliśmy.


   Wspomnienia wracają jak bumerang. Nie powstrzymasz ich. Nawet te najgorsze powracają niczym spowita mgła na bagna. 
    Ludmiła była normalną dziewczyną kochającą wszystko, co związane ze sztuką. Jej pasja była jej życiem, miłością. Kochała dotykać pędzle, oceniać ich posturę. Była bardzo sentymentalna.  Każdy obraz z ubytkami przechowywała w piwnicy, nieświadomie tworząc piękną galerię.


Powiedziałam mojej miłości by wszystko zniszczyła,
Przecięła wszystkie liny i pozwoliła mi upaść.


    Jej dusza jest spowita czernią. Boi się każdego kroku, mignięcia okiem, oddechu. Żyje na skraju wyczerpania, przez trzy, krótkie, trzy tak ważne słowa.

- On nie żyje.

    Padła z bezsilności, czując zimno szpitalnej podłogi. Jedna łza, druga, trzecia. Cichutki wierszyk wdał się pod jej skórzaną kurtkę. 

- Dlaczego jego to spotkało?
- Bo takie jest życie.
- Nie. Wcale nie. To ja mogłam jechać tym samochodem. To ja mogłam teraz umrzeć. Ja, nie on.
- Nie mów tak. Nic ci go nie zwróci, tym bardziej szloch.
- Przestań.


Kto Cię będzie kochał?
Kto będzie walczył?
A kto upadnie daleko w tyle?


   Minęły tygodnie, miesiące. Całe dnie spędzała z małym pożółkłym zeszytem, nad małym zarośniętym jeziorem. Pisze problematyczne opowiadania ze sobą w roli głównej. 
   Najczęściej na końcu umiera zostawiając swych bliskich w bólu.
   
   - Nie mamo. Nie pójdę na terapię. Nic mi nie jest.
    Nie oszukuj się.

    - Ludmiła, nie wygłupiaj się. Każdy widzi, jak okropnie cierpisz.
    Na jej twarzy pojawił się śmiech.

    - Pójdę. Wszystko mi jedno.


-------------
Nie umiem pisać takich prologów, jak to czytam, czuję się jak kobieta rodząca dziecko. "Nie pytaj"
Cóż, nowa, tak samo rozhisteryzowana historia. Zaspojleruję troszkę, to nie Leon umarł. Jak coś, był to Federico. (Nie lubię Fedemiły, to uśmierciłam Federico, to mój akt zemsty)
Cóż, mam nadzieję, że to coś będzie się dało przeczytać.
No, do następnego. ; )