piątek, 1 maja 2015

Rozdział 10 "What I did for love?"




Dla Komarka.
Nie odchodź.
Kocham, zostań.

Czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła.
Książka jest niczym ogród, który można włożyć do kieszeni.


Cisza, spokój i piękno kwietniowych dni, to coś, co odkryłam niedawno. Można by powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Nie jestem. Czuję się jak czarna dziura, która pochłania szczęście wszystkich ludzi dokoła. 
Leon.
Na myśl od razu przychodzi mi Verdas. To jego skrzywdziłam najbardziej. Chciałabym teraz podbiec do niego, chciałabym aby przytulił mnie do swego serca. Ale nie mogę. Dzielą nas tysiące kilometrów. 
Oddalamy się od siebie coraz bardziej. To okropne uczucie.
Coraz więcej czasu spędzam malutkim ogrodzie, przy mieszkanku ciotki Lilii. Zawsze lubiłam siadać na postarzałej ławce i po prostu czytać. Teraz robię to jeszcze chętniej. Zachęcają mnie do tego kwitnące wiśnie. Tutaj jest po prostu pięknie.
Kończę właśnie Złodziejkę książek. Przewracam strony, gdy nagle słyszę dzwonek do drzwi. Odkładam książkę na ławkę i podbiegam do drzwi otwierając je.
 - Heeeej! - w drzwiach stała uśmiechnięta od ucha do ucha Francesca. Rozłożyła ręce, a ja momentalnie ją przytuliłam.
 - Co tutaj robisz? - zapytałam podając jej sok pomarańczowy. - Trasa się skończyła?
Włoszka tępo spoglądała w swoje palce. Oddychała niespokojnie a poza tym co chwilę przygryzała wargę. 
 - Co jest? Fran, znam cię. Co się stało? 
 - No bo jaa.. yyy... Zerwałam z Marco! Tak, i właśnie dlatego jestem smutna, także no...  Ale błagam, nie rozmawiajmy o Marco. - Słucham? Byli piękną parą. Trasa rozwaliła wszystkie związki. Westchnęłam cicho upijając łyk soku.
- Leon organizuje dzisiaj imprezę powitalną. Pójdziesz ze mną? - szklanka którą trzymałam w dłoni, momentalnie wyślizgnęła mi się z dłoni, mocno uderzając o podłogę. Francesca spojrzała na mnie smutno, po czym złapała mnie za rękę.
 - Ludmiła, wszystko dobrze? - troska? Pff, ta jasne. 
 - Jest okej. - westchnęłam i zaczęłam zbierać potłuczone szkło. - Pójdę z tobą na tę imprezę.
  

     Piękna? Raczej nie. 
Szczęśliwa? Jeszcze większe N I E.
Wszystko mi się odechciewa. Straciłam rachubę czasu, nie mówiąc już o moim poczuciu smaku czy jakiegokolwiek stylu.
NIC. ZERO.
Czuję się jak piłka bez powietrza. Niby coś jest na zewnątrz, jednak w środku totalne zero. Pustka. 
 - Gotowa na konfrontacje z Leonem? - pyta Francesca, podchodząc bezszelestnie. Moje skostniałe palce trzymały chwiejnie czerwoną szminkę. Uśmiecham się blado do odbicia Włoszki w lustrze.
 - Jasne, możemy iść.
      Ciepłe powietrze Buenos Aires miło muskało moje rumiane policzki. Daleko na horyzoncie zachodziło słońce. Trzeba będzie włączyć w sobie choć trochę entuzjazmu. Jest. Wielka chata Leona. Dawno tu nie byłam. Elektryczna muzyka wybijała się z budynku. Śmiechy i rozmowy osób stawały się coraz głośniejsze. Złapałam Fran za rękę - moja dotychczasowa pewność siebie, prysła niczym mydlana bańka. 
      Wtargnęłyśmy - tak to idealne słowo - do salonu Leona niczym burza. Wścibskie spojrzenia zgromadzonych imprezowiczów od razu zostały skierowane na nas. Francesca ściskała mnie kurczowo za ramię, rumieniąc się jak burak. Niespecjalnie obchodziły mnie spojrzenia innych. Nauczyłam się żyć w złej opinii. Szukałam wzrokiem Leona. Dostrzegłam go z jakąś brunetką. Jego ręce znajdowały się na jej talii, ona zaś niebezpiecznie zbliżała się do niego. Wydarłam się z uścisku włoszki, szybkim krokiem podeszłam do już znienawidzonej przeze mnie dwójki.
   - Cześć Leon. - syknęłam przechodząc obok nowej "pary". Skierowałam się w stronę wyjścia zostawiając Francescę samą. Mam szczerze dość.

Do:Franuś
21:34
Przepraszam, że Cię zostawiłam. Nie mogłam na nich dłużej patrzeć. Nic mi nie jest, jestem bezpieczna. Nie martw się.

***
Przepraszam za ten rozdział. 
Nie ma to jak napisać takie "nic" przez prawie miesiąc.
Tak bardzo was przepraszam.

Przekonajcie Dariuszka, żeby do mnie wrócił.
Foczka czeka.
Kocham bardzo.