piątek, 18 września 2015

Kartka pierwsza




    Odleciała. Wiruje w krainie swej wyobraźni niczym słowik. Wyłapuje chmury, każde podmuchy wiatru. Ułożyła przed sobą na dębowych deskach podłogowych dużą kartkę.
    Zaczyna szkicować. Pomarańczowy ołówek lekko naciska na płótno zostawiając charakterystyczne smugi. Jej oczy skupione są na powstających powoli diamentowych oczach. Podmuch mroźnego powietrza zza okna wdarł się do szykownej pracowni mierzwiąc jej blond loki.
    Jak dobrze byłoby być wesołym. Zarażać wszystkich dookoła szczęściem.
    Ludmiła po śmierci jej lubego sama poczuła się martwa. Jej serce obumarło, nie zgadza się już wypuszczać pięknych pąków. Przestała się szykownie ubierać. Przejeżdżając obok cmentarza napada ją atak niepohamowanego płaczu. Bo to ona powinna się tam znaleźć. To Federico teraz powinien za nią płakać. Nie ona.
    Powoli powstają pełne malinowe usta. Ich intensywny kolor przypomniał blondynce spacer wśród soczystych maków z Federico.
   I znów płacz.
Mamo,  jestem normalna.
    - Kochanie, już jedenasta!
    Słyszy charakterystyczne skrzypnięcia podłogi. Ktoś idzie.
    Powoli wstaje z podłogi, naciągając aksamitną bluzę na dłonie. Bosymi nogami przemierza miękki dywan, który prowadzi w stronę dębowych drzwi. Mroźny wiatr delikatnie stuka o zamarzniętą szybę.
    Ludmiła otwiera powoli drzwi. Boi się, że zobaczy tam wyimaginowego Federico, że znów zacznie wspominać ich każdą chwilę.
    Spogląda w dół. Widzi Lorisa - jej pięcioletniego braciszka. Z jego górnej wargi powolnym strużkiem leci krew. Lewe oczko podbite. Dziewczyna szybko pada na kolana biorąc w objęcia chłopczyka.
    - Co ci się stało? - pyta ściszonym głosem.
    - Damien mnie pobił, bo lepiłem bałwana z Doris. - wyznaje cicho chłopczyk roniąc przy tym kilka łez.
    - Nie martw się. Zaraz sami ulepimy ogromnego bałwana, co ty na to? - Loris uśmiecha się i całuje Ludmiłę w policzek -  a teraz zmykaj do mamy.
     Chłopiec wybiegł z poddasza uśmiechnięty od ucha do ucha.
     Dzieci.
     Ludmiła podchodzi do lustra wiszącego na dębowej ścianie naprzeciw sztalug. Bezszelestnie siada na czerwonym stoliku. Skostniałymi dłońmi sięga po szczotkę do włosów i powoli rozczesuje długie blond loki. Kiedy spojrzała w lustro - załamała się. Jej oczy, niegdyś niebieskie, pełne blasku i tajemnicy, stały się szare, bez życia. Blada twarz aż odpychała. Czuć było od niej zimno i niepokój.
     Ale postanowiła się nie upiększać. Być naturalną. Spojrzała jeszcze tylko na wiszące na złotej ramie lustra biało-czarne zdjęcie. Na fotografii była ona i Federico.
     Byli tacy szczęśliwi.
     Byli tacy uśmiechnięci.
     Byli tacy zakochani.
     Ale jego już nie ma. I nie będzie.
     Nie będę spadać.
Opuszkami palców przejechała po gładkiej fotografii. Wzięła ją w swe ręce przyduszając do serca.
     Zawsze tam będziesz. 
                                                                         ~*~
Śmieszny trochę ten rozdział, który nic nie wniósł do dalszej fabuły.
Wstyd mi za niego, ale chciałam, abyście mieli co przeczytać.
Jestem okropnie zła, że rozdział pojawia się dopiero teraz, ale mam nadzieję, że Wasze piękne serduszka mi to wybaczą.
Obiecuję - kolejny rozdział postaram się dodać niedługo.
Dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem. Były takie śliczne, aż się popłakałam. Dziękuję. ♡